Jeszcze rok temu na hasło „romans” przed moimi oczami pojawiały się tandetne okładki w tonacji różowo-fioletowej z damą mdlejącą w objęciach „kenowatego” mężczyzny. Nie ciągnęły mnie ani trochę i uważałam, że ich miejsce jest na półkach kobiet, które odchowały już dzieci i teraz czytają dla zabicia czasu po ugotowaniu obiadu. Ok, może trochę to przerysowałam, ale mniej więcej tak to wyglądało. Odszczekuję to wszystko! Chylę czoła i dziękuję losowi, że podkusiło mnie kiedyś, aby sięgnąć po „Whitney, moja miłość” i tym samym poznać inne oblicze tego gatunku. Teraz jednak przyszedł czas na „Królestwo marzeń” i to było chyba nawet jeszcze lepsze. Czytając czułam się tak, jakbym siedziała w mięciutkim fotelu owinięta w ciepły kocyk i popijała herbatkę z porcelanowej filiżanki, nawet gdy akurat siedziałam w kącie i kradnąc wolne chwile, ukrywałam się przed codziennymi obowiązkami. Ależ to było przyjemne! Pokochałam ich wszystkich. Uwielbiam tych „potworów” o miękkich sercach i te „wyszczekane” , uparte osóbki, które z podniesionym czołem stają oko w oko z przeznaczeniem. I chociaż wszystko było z góry do przewidzenia to jednak znowu ( podobnie jak w innych książkach pani J. McNaught ) cała historia miała niesamowicie wyważone proporcje i nie mogłam się od niej oderwać. Akcja rozwija się dosyć szybko, nie musimy czekać i przedzierać się przez długie wstępy aby być świadkiem pierwszej konfrontacji głównych bohaterów. Potem jest odpowiednia ilość słownych i emocjonalnych przepychanek, mająca na celu poznanie przeciwnika oraz siebie samego i potem idealna ilość dramatyzmu, nieporozumień, nienawiści i ostrych słów aby z wypiekami na twarzy i szybszym biciem serca dotrzeć do momentu, w którym „ten osioł się opamięta, zrozumie co stracił, zacznie walczyć i błagać JĄ o przebaczenie”. Ogólnie? Cudowna. Te klimaty przełomu XV i XVIw. podobały mi się jeszcze bardziej. Oczywiście jest to romans więc miejcie świadomość, na co się porywacie, ale jeśli wasza romantyczna cząstka duszy domaga się akurat odrobiny uwagi to sięgajcie śmiało po tę pozycję. Zarwałam noc i żałuję, że to już koniec.