Jeśli naprawdę lubisz czytać to na pewno masz czasami taki moment, taki dzień, gdy siadasz sobie wygodnie i zaczynasz jakąś książkę, i nagle coś się zmienia. Coś zaczyna iskrzyć. Zdajesz sobie sprawę, że to jedna z tych historii, o których nie zapomnisz, jedna z tych, które w jakiś sposób ukształtują twój gust czytelniczy i staną się czymś więcej niż tylko kolejną poznaną opowieścią. Czasami jest to jakaś perełka znana jako klasyka literatury, a czasami zwykła z pozoru opowiastka, jakich wiele już rynek wydawniczy widział i pewnie wiele jeszcze zobaczy. Jak to się dzieje, że nagle zakochujesz się w jakiejś historii? A kto to wie? Miłości nie da się przewidzieć, zaplanować i w pełni zrozumieć. Tak było ze mną i „Slammed”. To była miłość od pierwszego wejrzenia i jednocześnie głęboka przyjaźń. I nagle stało się... Po roku przerwy wzięłam do ręki polskie wydanie mojego faworyta wśród obyczajowych powieści YA. Obracałam go w rękach ( tak na marginesie okładka i wydanie nie zachwyca, a cena okładkowa jest niestety wysoka), i bałam się zacząć gdyż uważałam, że tłumaczenie tej książki jest sporym wyzwaniem. Emocje przekazywane za pomocą poezji, cytatów piosenek oraz słownych dwuznaczności łatwo można spłycić i pozbawić uroku poprzez złe dobranie słów. Odetchnęłam z ulgą gdy okazało się, że polski przekład naprawdę zachował przekaz na tyle, na ile było to możliwe. Oczywiście jak najbardziej zachęcam do przeczytania oryginału, ale myślę, że „Pułapkę uczuć” mogę śmiało postawić na półce obok przewertowanego już wielokrotnie „Slammed” i polubić równie mocno. „Pułapka uczuć” to historia dwóch rodzin opowiedziana z perspektywy 18-letniej Layken. Każda z osób „zamieszanych” w tę historię z jakiegoś powodu potrzebuje kogoś, kto pozwoli jej się odnaleźć w nieznanej dotąd rzeczywistości i przywróci jej wiarę w świat. Życie jednak lubi zaskakiwać i nie ma czegoś takiego jak limit złych lub dobrych wiadomości. Niespodzianek ( tych mniejszych i większych) w książce nie brakuje. Oczywiście wiele rzeczy jest bardzo przewidywalnych, lecz nie pozwólcie by to przysłoniło wam radość z lektury. Ta książka jest taka zwyczajna, a jednocześnie tak wyjątkowa. Daje czytelnikowi uśmiech, łzy, złość i radość. Wspaniale ukazane są uczucia przyjaźni. Tej pierwszej, dziecięcej, tej kolejnej – młodzieńczej, ważnej u progu dorosłości, jak i tej chyba najpiękniejszej między dzieckiem i rodzicem. Uprzedzam, zwłaszcza tych, którzy przeczytali już sporo książek tego gatunku: ta historia nie jest niesamowicie oryginalna, jest za to przedstawiona w oryginalny sposób. Dajcie szansę Lake, Willowi i ich cudownym młodszym braciom, dajcie szansę Julii – cudownej rozsądnej matce, dajcie szansę Eddie i Gavinowi, bo oni też zasługują na uwagę. Dajcie szansę The Avett Brothetrs i przede wszystkim wczytajcie się spokojnie w poezję, której moc jest w stanie zburzyć każdy mur ( tu muszę tylko wspomnieć, że choć kocham wszystkie wiersze w tej książce to szczególnym sentymentem darzę ten wygłoszony przez Layken podczas lekcji ;-) Czekam na kolejny tom i bardzo dziękuję wydawcy za to, że dał polskim czytelnikom szansę na poznanie twórczości Colleen Hoover.