W twórczości C. Hoover najbardziej cenię to, że autorka nie wychodząc poza granice NA/YA potrafi stworzyć coś oryginalnego, zupełnie innego niż cała masa kiepskich, pseudo-romantycznych historyjek o młodych ludziach, za którymi, jak kula u nogi, ciągną się wszelkiego rodzaju demony przeszłości, problemy i zaburzenia. Dlatego czekałam na „Ugly Love” z niecierpliwością. Chciałam, żeby moje serce roztopiło się jak lody w upalny dzień, żeby zaciśnięte pięści błagały, by rozluźnić mięśnie choć na chwilę, żebym na kilkanaście sekund zapominała, że człowiek musi oddychać, żebym z tą książką zniknęła, odleciała ... I co? I ( cholera!) nie tym razem :( Wszystko ok – polubiłam Tate, polubiłam Milesa, polubiłam ich życie. Polubiłam! Tylko tyle! Moje serce pozostało niewzruszone – nadal bije dla „Slammed” i „Maybe Someday”. Powód jest prosty. Zbyt mało szczerych rozmów! Zbyt mało moich ukochanych dialogów, pełnych emocji, które C.Hoover zna, rozumie i umie ( jak nikt inny) wplatać w swoje historie. Zbyt mało prawdziwego odkrywania siebie, poza szybkim odkrywaniem swoich ciał przy pierwszym kontakcie fizycznym. Tym razem przez większą część książki mamy do czynienia z typową książką YA/NA z dużą dawką scen łóżkowych. A ja zbyt odważnie i zbyt pewnie postawiłam Pani Hoover poprzeczkę bardzo wysoko i miałam nadzieję na śmiech, łzy, wyrywanie włosów z głowy oraz zarwaną noc. Nie trafiały do mnie rozdziały pisane z perspektywy Miles'a. Nie podzielałam jego fascynacji Rachel, bo autorka nie dała nam nic, na podstawie czego moglibyśmy ją poznać i polubić. Nic! Ona po prostu pojawia się i natychmiast zdobywa męskie serce samym swym wyglądem, kiwnięciem głowy, zapachem. Dla mnie to za mało! Podobnie wygląda sprawa pomiędzy Miles'em i Tate. Jak można kogoś pokochać, skoro wie się o nim jedno wielkie NIC? Fascynacja, żądza, pragnienie – tak, ale MIŁOŚĆ – (cholera!) nie!nie!nie! Wiem, że książka spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem, więc pewnie tym razem po prostu nie trafiła w mój gust. Wtopiła się w tłum. Nie jest zła, może nawet kiedyś do niej wrócę, ale nie ma szans bym określiła ją jako wyjątkową. U Milesa i Tate latały ubrania, ale nie latały moje motyle :( Mimo wszystko nie będę nikomu odradzać lektury. Sami sprawdźcie, czy Wam się spodoba. Ja czekam do lutego na kolejne „dziecko” Colleen - „Confess”.